Dzień Twórczości Własnej

Dzień Twórczości Własnej

 

Uczniowie i Nauczyciele I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego im. Hetmana Jana Tarnowskiego to ludzie o wielu pasjach i talentach. Udowodnili to już wielokrotnie, przy okazji różnych imprez okolicznościowych, a także wydarzeń kulturalnych. Dziś prezentujemy ich twórczość i działalność artystyczną.

 

MATEMATYKA

Parafraza Lokomotywy J. Tuwima

 

Stoi na półce matematyka,

Ciężka, ogromna, wiedza w niej tyka.

Stoi i straszy, dyszy i dmucha,

Mądrość wzorami z jej kartek bucha:

 

Buch – jak licząco!

Uch – jak mnożąco!

Puff – jak dzieląco!

Uff – jak twierdząco!

 

Rozdziały do niej poukładali

Wielkie i ciężkie z cyfr i detali,

I pełno wzorów w każdym rozdziale.

W pierwszym mnożenie, a w drugim cale,

A w trzecim mieszczą się parabole,

W czwartym wykresy, koła i pole,

W piątym dzielenie, odejmowanie,

W szóstym potęgi, pierwiastkowanie,

A w siódmym funkcja – o! jaka wielka!

A każda oś jak duża belka,

W ósmym – koniunkcja, alternatywa,

W dziewiątym – geometryczna krzywa.

 

A tych rozdziałów jest ze czterdzieści,

I jeszcze nie wiem co się w nich mieści.

Lecz choćby przyszło tysiąc uczniaków,

Tak zdolnych dziewczyn, mądrych chłopaków,

I każdy nie wiem jak się wytężał,

To nie udźwigną algebry ciężar.

Nagle – błysk!

Nagle – świst!

Rozum – buch!

Chęci w ruch!

 

Najpierw – powoli – jak żółw – ociężale,

Ruszyły – nam myśli – po głowie ospale,

Szarpnęły matemą i ciągną z mozołem,

I kręcą się kręcą ułamkiem i kołem,

I śpieszą się, gnają wciąż prędzej i prędzej,

I dudnią, stukają, łomocą i pędzą,

A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!

Po liczbach, po cyfrach, po wiedzę przez most,

Przez mnożnik, iloczyn, przez funkcję i czas,

Po liczby wymierne, tak gęste jak las.

 

Do taktu tak liczą dodają i dzielą to,

Raz to to, dwa to to, trzy to to, pięć to to,

Gładko tak, lekko tak toczą się w dal,

Wgłębiają się w matmę tak twardą jak stal.

Cosinus i tangens, cotangens, negacja

I staje się matma jak lekka wibracja.

Nieciężka pozycja, niechciana, magiczna,

Lecz fraszka igraszka zabawka logiczna.

Sylwia Wychowaniak i Sylwester Łysiak

   

Chory doktor

( pandemiczna parafraza Chorego kotka S. Jachowicza)

***

Mistrzu Jachowiczu,

Wybacz, bardzo proszę,

Że się w parafrazie,

Do twych dzieł odnoszę.

***

Teraz w naszym kraju,

Tak się dziwnie kleci;

Trzeba edukować,

Dorosłych – nie dzieci!

***

Dzisiaj w „Chorym kotku”,

Z podmiotem lirycznym,

Musiałbyś pogodzić,

Podmiot pandemiczny.

***

Aby to zrozumieć,

I nie zwariować,

Należy twój wierszyk,

Na nowo sformować.

***

 

Otóż… pan doktor był chory,

I czuł się fatalnie,

Mimo, że od roku,

Leczył ludzi zdalnie?!

***

Pacjent długo dzwoni,

Sam się diagnozuje,

A doktor mailowo,

Receptę serwuje!

***

W aptece, w okienku,

Pesel swój podaje,

Oraz kod systemu…

I leki dostaje!

***

Dzwoni więc do kotka:

Mój drogi koteczku,

Chyba bardzo długo,

Poleżę w łóżeczku?!

***

Kot bierze słuchawkę:

Co z tobą, doktorku?

Oj kocie kochany,

Już leżę od wtorku!

***

I żale kieruje do niego:

Jestem słaby, blady,

Mój drogi kolego.

***

Źle bardzo, gorączka,

I smaku nie czuję.

Źle bardzo, bo mi się,

Covidzik szykuje!

***

Zrób coś, kocie drogi.

Niech mnie ktoś ratuje!

Obsłucha, obada,

I coś zdecyduje.

***

Żal kota ogarnął…

Wszak człowiek choruje.

Włączył więc komórkę –

Zdalnie informuje.

***

Po pierwsze, w swym domu,

Mój drogi doktorku,

Poleżysz spokojnie,

Od wtorku, do wtorku.

***

I nic jeść nie będziesz-

Kleiczek i basta!

Chyba, że dostaniesz,

Wolontariat z miasta..!

***

A ty nie odwiedzisz,

Kamrata, chorego?

Zjadłbym dziś od ciebie,

Smacznie -schabowego?!

***

Broń Boże, kolego.

Ty już zapomniałeś,

Że zakaz odwiedzin,

Ty także dostałeś?!

***

Nie jestem z kamienia,

I krzywdy nie lubię.

Lecz… jak Kuba  Bogu,

Tak Bóg dał i Kubie!

***

I leżał doktorek,

Chory i samotny.

Sumienie go gryzło…

Był bardzo markotny.

 

***

Patrzcie, jak w życiu bywa-

Doktor przebrał miarę.

Musiał więc biedaczek,

Srogą ponieść karę!

***

I z każdym z nas,

Tak się stać może.

Przed wszelką chorobą,

Broń nas Panie Boże!

***

I tu mamy finał.

Morał jest na tacy.

Bo doktor i kotek,

To przecież – rodacy!

***

By jednak nie kończyć,

Zbyt pesymistycznie,

Dajmy więc w finale,

Coś optymistycznie.

***

Otóż, drogi kocie,

I chory doktorze.

Od dziś już z covida,

Wyleczyć się możesz!

 

***

Mamy już lekarstwo,

Podobno skuteczne.

Prawie w stu procentach,

Dla wszystkich bezpieczne!?

***

Stań więc do szczepionki,

Ludu z miasta, wioski.

Niech świat wreszcie pozna,

Dzielny naród polski!

***

I bądźmy w nadziei,

Od szacha, do pionka.

Tego życzy wszystkim-

Konstanty Szczepionka!

 

Anna Niedźwiedź, Sylwester Łysiak – styczeń 2021 r.

Wojna i miłość 

Delikatne promienie księżyca wdzierały się przez okno do zrujnowanego pokoju, gdzie na środku leżała martwa kobieta w kałuży własnej krwi. Tuż obok niej siedziała jej córka, płacząc i błagając by mama się obudziła. Niestety nic takiego się nie wydarzyło, a z każdą chwilą ściskana przez dziewczynkę ręka starszej kobiety stawała się zimniejsza.

-Ona się nie obudzi, dziecko-wyszeptał jej do ucha nieznajomy głos, przez który dziewczynka odskoczyła niespodziewanie do tyłu, z lękiem wymalowanym na twarzy. Po chwili, kiedy to pierwszy szok już odpadł, mogła się przyjrzeć sylwetce nieznajomego. Był on wysokim, muskularnym mężczyzną. Wydawało jej się również, iż był on zdecydowanie starszy od jej matki, przez panujący jednak półmrok w pokoju, nie mogła tego stwierdzić.

– Kim-m…pan-an jest?-wydukała, chcąc jak najbardziej odsunąć od nieznajomego. Mama w końcu ją przestrzegała by nie ufać obcym. 

-Szz… Nie musisz się mnie bać. Jestem tu by Ci pomóc-powiedział spokojnym głosem, wyciągając do niej dłoń, jakby była przestraszonym kotkiem.- Zabiorę Cię tam, gdzie będziesz bezpieczna, tam gdzie twoja mama chciała, żebyś była.

Dziewczynka jeszcze przez moment rozmyślała nad słowami nieznajomego mężczyzny, tworząc listę w myślach za i przeciw, za nim nie chwyciła do za wyciągniętą dłoń, pozwalając się pociągnąć w nieznane. 

Idąc za mężczyzną, już nie ciemnym korytarzem, lecz ubitą dróżką w pełni blasku księżyca, dziewczynka była w stanie mu się lepiej przyjrzeć. Miał na sobie wojskowy uniform, z wieloma nożami przyczepionymi do nogawek spodni oraz do paska.

Miała wielką ochotę spytać na co mu tyle broni, lecz nim zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie doszli już do czekającej na nich ciężarówki wojskowej. Przy niej stało więcej mężczyzn takich jak, ten który trzymał ją teraz za rękę. Każdy uzbrojony po zęby, obserwujący uważnie otoczenie, jakby zaraz zza krzaka miało coś wyskoczyć i zaatakować. 

Kiedy zauważyli dziewczynkę zaczęli zadawać masę pytań lub komentować głupotę nieznajomego by ją zabrać ze sobą. Mężczyzna zbył ich jednak warknięciem, a następnie kazał wszystkim wsiadać do ciężarówki. Mała dziewczynka wylądowała między dwoma potężnie zbudowanymi mężczyznami, którzy  od czasu do czasu łypali na nią z pode łba.

Podróż ciągnęła się w nieskończoność. Droga była niezmiernie wyboista, a temperatura z każdą chwilą spadała coraz bardziej. Nikt, jednak nie zdawał się tym przejmować ani tym, iż dziewczynka coraz bardziej trzęsła się z zimna. 

Gdy w końcu dojechali na miejsce została wraz z resztą żołnierzy popchnięta do wielkiego budynku z czerwonej cegły. Nie wyglądał on zbyt zachęcająco, nie miał prawie żadnych okien, poza maleńkimi okienkami rozstawionymi bez większego planu. Kiedy się tak nad tym zastanowić, wyglądał jak ogromny bunkier, którego ktoś zapomniał schować pod ziemię. 

Będąc już w środku ten sam mężczyzna, który zabrał ją z rodzinnego domu, pociągnął ją z dala od pozostałych żołnierzy, aż do małego pokoiku po prawej na końcu wąskiego korytarza. Pomieszczenie okazało się być niewielkim gabinetem z prostym, drewnianym biurkiem na środku oraz metalową szafką na dokumenty w koncie pokoju. Tuż za biurkiem siedział starszy czarnoskóry mężczyzna, pochylony nad jakimiś zapewne dokumentami, nieświadomie gryząc długopis.

-Generale Morgenstern!-odezwał się wojskowy, salutując najwyraźniej przed swoim przełożonym.- Misja zakończyła  się powodzeniem.

-Jakieś straty w ludziach?-spytał generał nie podnosząc wzroku znad dokumentów.

-Jedna, trzydziestoletnia kobieta, cywil.

Generał skinął głową i w końcu podniósł wzrok na stojącego przed nim mężczyznę.

-A ona?

-Nowy rekrut.

-Wiesz dobrze, że nie rekrutujemy kobiet, oficerze Smith.

-Jesteśmy w środku wojny…jeśli nie zaczniemy rekrutować nowych żołnierzy niezależnie od ich płci przegramy-na te słowa generał westchnął i jedynie skinął głową. Nie zgadzał się w pełni z oficerem, lecz bardzo dobrze wiedział jak upartym potrafi być i sprzeczanie się z nim nie przyniosłoby większych skutków. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynkę, która przez cały czas chowała się za plecami oficera. Jej drobna postura nie wróżyła dobrze dla jej przyszłości w tych strasznych czasach.

-Zabierz ją do skrzydła szkoleniowego.

-Tak jest, generale.-powiedział, po czym złapał dziecko i wyszedł z gabinetu.

W drodze do tego nieznanego skrzydła budynku dziewczynka analizowała wszystko co do tej pory się z nią stało, coraz bardziej przerażona o swoją przyszłość. 

-Pokój na końcu po lewej-głos oficera nagle przerwał jej potok czarnych myśli.

Skinęła głową i ruszyła sama w stronę owego pokoju. W ciągu tego wydawałoby się krótkiego czasu jaki spędziła między, zupełnie dla niej obcymi, żołnierzami, nauczyła się by nie zadawać pytań. Być bierną, by przeżyć.

Kiedy przekroczyła próg tajemniczego pokoju okazało się, iż znalazła się w czymś w rodzaju dormitorium, z piętrowymi łóżkami ustawionymi w rzędach po obu stronach pomieszczenia. Hałas jaki spowodowały zamykające się drzwi obudził śpiących  chłopców, wpatrujących się teraz w nią jakby ujrzeli ducha, a nie drobną rudowłosą dziewczynkę o niebieskich oczach. Jako pierwszy z szoku otrząsnął się czarnowłosy chłopiec, kilka lat starszy od niej. Podszedł do nie, wyciągnął dłoń, po czym rzekł

-Nazywam się Christopher Underwood, a ty?

-Persephone Knight…

-Co ty tu robisz, to nie miejsce dla dziewczyn-odezwał się inny chłopiec niemalże krzycząc na nią.

-Oficer Smith powiedział, że jestem nowym rekrutem.-odparła na co wszyscy zaczęli szeptać między sobą. Christopher zignorował ich i poprowadziła Persephone do pustego łóżka. Zanim wrócił  z powrotem do swojego łóżka uśmiechnął się do niej jakby chcąc powiedzieć “Wszystko będzie dobrze”.

Od tamtego dnia minęło prawie 10 lat, z drobnej dziewczynki Persephone wyrosła na dojrzałą silną kobietę, wojowniczkę najlepszą ze wszystkich. W tym czasie także zbliżyła się do Christophera. Byli nie tylko doskonałymi partnerami w walce, uzupełniający się w każdym stopniu, ale również kochankami, których miłość była wstanie przekroczyć wszystkie granice, nawet granicę śmierci.

-Wow, co tak agresywnie-skomentował Chris, na co rudowłosa uśmiechnęła się i ponownie zaatakowała. Szybko i zwinnie zablokowała następnie jego atak, wytrącając mu broń z ręki, po czym przyłożyłam mu miecz do gardła.

-Wygrałam…znowu-wyszeptała ukochanemu do ucha za nim zostawiła delikatny pocałunek na jego policzku. Christopher zarumienił się lekko, przykładając dłoń do policzka. Mimo, iż minęło prawie już prawie dwa lata odkąd wyznał miłość młodej wojowniczce jego serce cały czas waliło mu w piersi jakby chciało wyskoczyć gdy tylko ona było blisko. Jego rówieśnicy często wypominali mu, że zachowuje się jak zakochany szczeniak, lecz jak inaczej miał się zachowywać kiedy ona, ta co niesie destrukcje, wybrała właśnie jego. 

Nie mogąc się powstrzymać pocałował ją przelewając całą swoją miłość w ten pocałunek. 

-Rekruci!-krzyknął nagle ich dowódca, przywołując wszystkich uczniów do siebie.- Za decyzją generała Morgensterna jutro będzie wasza pierwsza misja.

-Ale nie jesteśmy jeszcze gotowi – odrzekł Chris, kątem oka spoglądając na ukochaną.

-Czyżbyś kwestionował rozkaz żołnierzu?

-Nie, proszę pana.

Dowódca skinął głową, po czym przeszedł do wyjaśniania szczegółów misji. Gdy skończył odszedł wszystkich ogarnęły wszelkiego rodzaju uczucia, od ekscytacji, chęci wykazania się, aż po strach. 

-Po co się odzywał? Wiesz dobrze, że Waltham mógł cię ukarać za niesubordynację.

-Tak, ale cała ta misja jest głupim pomysłem. Nie jesteśmy gotowi, możemy zginąć…Nie mogę cię stracić, najdroższa…

-Nie stracisz, obiecuję, oboje wrócimy cali i w końcu będziemy mogli się pobrać- zaśmiała się przykładając mu pod oczy dłoń, gdzie na palcu serdecznym spoczywał skromny złoty pierścionek, który niedawno sam na nim umieścił z obietnicą na zawsze razem.

Skinął głową, uśmiechając się smutno. Jego obawy, lęk przed utratą jedynej osoby, którą kochał bardziej niż samego siebie, nie odeszły. Nie mógł, jednak im się poddać, żyli bowiem w świecie pogrążonym wojną, więc było to tylko kwestią czasu zanim śmierć zajrzy im w oczy. 

Następnego dnia, kiedy przyszła pora by wyruszyć na ich pierwszą misję, zwracał szczególną uwagę na swoją ukochaną, tak samo jak ona na niego. Gotowi w każdym momencie obronić siebie nawzajem. Przez większość czasu, jednak wydawało się, iż nie będzie takiej potrzeby. Noc była spokojna, księżyc w pełni wisiał na nieboskłonie oświetlając drogę młodym żołnierzom. 

Spokój  przerwał niespodziewanie przeraźliwy krzyk. Wszyscy młodzi rekruci zaczęli biec w stronę skąd dochodził ów dźwięk. Niestety nim zdążyli dotrzeć do źródła krzyku zostali zaatakowani. Rozegrała się między nimi zacięta walka, żadna strona nie zdawała się wygrywać, aż nagle zdarzyło się coś czego Christopher tak bardzo się obawiał. Kątem oka zobaczył jak jeden z wojowników przeszywa Persephone mieczem. 

-Nie!!!

Nie zważając na toczącą się dalej walkę podbiegł, przedzierając się między walczącymi,  do ukochanej, która upadła na ziemię, a z kącików jej ust zaczęła płynąc krew. Chwycił ją w ramiona, powtarzając jak mantrę, że wszystko będzie w porządku.

-Płaczesz jak dziecko…znowu-zażartowała uśmiechając się Persephone, delikatnie przykładając dłoń do jego policzka. Po raz ostatni przyglądając się twarzy mężczyzny, którego tak kocha.

-Nie pora na żarty, najdroższa.-odrzekł nie zważając na łzy ,

-Kocham cię do księżyca i z powrotem- wyszeptała, po czym opadła martwa w ramionach ukochanego. Christopher zaczął krzyczeć jak opętany w stronę księżyca, ściskając martwe ciało i myśleć o tym jak już nigdy więcej nie zobaczy jej uśmiechu, nie będzie z nią żartować, nie będzie wstanie jej pocałować.

Od tamtego dnia czarnowłosy mężczyzna nie był już taki sam.  Co noc przeklinał księżyc który zabrał mu miłość jego życia.  

 

Zuzanna Grabowska, klasa 3a

                                                                                    

 

 

„Pokonywanie swoich ograniczeń”

            Każdy ma swój własny „biegun”, czyli ograniczenia, które musi pokonać. Niektóre sprawy są poważniejsze, inne bardziej infantylne. Jednak nie możemy ignorować żadnej z tych sytuacji. Nigdy nie można się poddawać, a słowo „niemożliwe” jest tylko w naszych głowach. Takim mottem zawsze posługiwał się i posługuje nadal Jan Mela.

Mężczyzna jest pierwszym na świecie niepełnosprawnym zdobywcą obydwu biegunów. W wieku trzynastu lat stracił rękę i nogę, ponieważ  poraził go prąd. Na początku był załamany, ale po pewnym czasie zrozumiał, że musi żyć dalej, a wydarzeń, które się już dokonały nikt nie zmieni. „Biegunem” niektórych ludzi może być nauka, czyli rozwijanie własnych umiejętności. Czasami te osoby mają ochotę przestać się uczyć, a wtedy czują się oni zdołowani i przytłoczeni obowiązkami. Po pewnym czasie jednak przypominają sobie postawiony cel i wzrasta w nich determinacja. Jeszcze innym „biegunem” współczesnych czasów może być ciągłe zamartwianie się wieloma sprawami, na które człowiek często nie ma wpływu. Nie powinniśmy obciążać naszej psychiki takim zachowaniem.

Niektórzy ludzie mogą marzyć o  założeniu fundacji, która wspierałaby osoby pokrzywdzone przez los. Taką fundację założył Janek Mela. Nazywa się ona „Poza Horyzonty” i wspiera osoby niepełnosprawne. Wniosek jest taki, że wiele radości może sprawić pomoc innym. Gdy pokonamy swoje ograniczenia będziemy szczęśliwsi i mocniejsi, gdyż każda porażka wzmacnia nas psychicznie. Po pokonaniu wyznaczonej przeszkody poczujemy ulgę zwycięstwa. Czasami wierzymy, że nasze życie kładzie nam kłody pod nogi, ale tak naprawdę to my szukamy „dziury w całym”. Powinniśmy brać przykład z Jaśka Meli i nie poddawać się. Nawet jeśli się poddamy to powinniśmy się podnieś i stawić czoło problemowi.

Mój „biegun” jest mało poważny w porównaniu z „biegunem” Jaśka Meli, czyli kalectwem. Mam szczęście, że jestem zdrowy, gdyż ta wartość w aktualnych czasach jest ogromnie ważna. Bardzo podziwiam i szanuję Jaśka Mele za jego odwagę, siłę charakteru i determinację. Jeśli komuś nie udaje się coś w życiu, powinien popatrzeć na tego młodego podróżnika, który mimo straty ręki i nogi nadal realizuje swoje cele. W takim razie wniosek jest prosty: ten mężczyzna stanowi wzór do naśladowania dla każdego.

Hubert Wiater, klasa 2f

 

„Braterska pomoc”

        W pewnej podwarszawskiej wsi mieszka pani Marlena i jej trójka dzieci: Andrzej, Olek i Dawid. Chłopcy  pomimo tego, że są rodzeństwem różnią się nie tylko wyglądem, ale także charakterami. Andrzej jest najstarszy z braci – miły, pomocny i przyjacielski mężczyzna. Olek i Dawid to bliźniacy, którzy stanowią przeciwieństwo Andrzeja – są zadufanymi w sobie egoistami. Gdyby nie ciężka praca ich matki, nic by nie osiągnęli. Zawdzięczają jej wszystko, lecz niestety żaden nie potrafi tego docenić, uważając, iż wszelki dobrobyt im się należy. Mama braci kocha okolicę, w której mieszka. Domek umiejscowiony jest w lesie, w którym panuje jedynie cisza i spokój. Jednak dla Olka i Dawida jest tutaj zdecydowanie za cicho. Bliźniacy wolą mieszkać w większym mieście, a najbardziej imponuje im Warszawa. „Wieś to nie  nasza bajka” – takie słowa często wypadają z ich ust podczas rodzinnych posiłków. Wielu mieszkańców owej miejscowości dziwi się, że taki pomocny chłopiec, jak Andrzej jest bratem tych dwóch rozrabiaków. Chciałabym teraz przytoczyć pewną historię, która przydarzyła się rodzinie, a daje wiele do myślenia.

      Mama chłopców jest starszą osobą, która potrzebuje ciągłej pomocy w sprawach życia codziennego. Andrzej robi to z wielką ochotą. Lubi, gdy na twarzy kobiety pojawia się uśmiech. Dawid tylko czasem pomaga Andrzejowi, niestety Olek już całkiem zapomina o swojej mamie. Traktuje dom jak swój hotel. Wraca do mieszkania tylko wieczorami, po to, by zjeść gorący posiłek i przespać kolejną noc. Buntuje on też swojego brata. Chłopcy posiadają jedno wielkie marzenie, czyli wyjazd do ogromnego miasta i osiągnięcie tam sukcesu. Nieustanne siedzenie na wsi to zdecydowanie nie jest ich profesja. Podczas pewnego rodzinnego poranka, kiedy chłopcy zasiedli do śniadania, Andrzej odezwał się:

-Dziś w sklepie mamy zbiórkę żywności dla ubogich rodzin na święta, może macie ochotę dołączyć się do mnie i  pomóc tej zubożałej społeczności?

-My mamy pomagać tym biedakom?! A niby jak oni zwrócą nam otrzymaną pomoc? – odezwał się Olek.

-Ja nie mam zamiaru z tobą iść, wolę pracować nad swoim nowy  projektem, bo to od niego zależy czy kiedyś przeprowadzę się do mojej ukochanej Warszawy i wyjadę z tej zapyziałej dziury – powiedział z oburzeniem Dawid.

-Ale to nie ostatni twój projekt w pracy, może dzisiaj zrobisz coś dla innych, przecież dobro zawsze do nas powraca! – odrzekł Andrzej.

-Dobro powraca? A czemu pieniądze tak nie powracają? Nie żartuj sobie z nas braciszku -zaśmiał się głośno Olek.

-Ci biedni ludzie nigdy nam nie pomogą – odparł Dawid.

-A może wiesz, czy dostaniemy pieniądze za to, że będziemy uczestniczyć w zbiórce? – rzekł Olek, który zawsze myślał o rzeczach materialnych.

-Pieniędzy nie dostaniemy, ale będziesz miał satysfakcję, że komuś pomogłeś – powiedział ze spokojem w głosie Andrzej.

-Co mi przyjdzie z satysfakcji? Jeśli tak, to wolę zostać w domu – odparł zdenerwowany Dawid.

Po tych słowach Dawid i Olek odeszli od stołu. Został tylko Andrzej i zamyślona mama. Zastanawiała się gdzie popełniła błąd, że jej młodsi synowie tak się zachowują . Chłopiec przytulił mamę i szybko ubrał się na zbiórkę. A był to grudzień. Na dworze zrobiło się już ciemno, natomiast śnieg padał i padał. Jednakże dzieci cieszyły się, że ziemię pokrywa biała pierzynka. To z niej można było robić bałwanki i kulki. Niestety biedniejsze maluchy nie były już tak szczęśliwe, gdyż musiały martwić się jak znowu przetrwają ten chłodny okres. To o nich Andrzej obawiał się najbardziej. Te biedne rodziny nie miały nigdy na nic pieniędzy, a ich dzieci cieszyły się z każdego prezentu, nawet tego najtańszego.

          Chłopiec po dwóch godzinach wrócił do domu, aby pochwalić się wynikami zbiórki. Dziś chyba pobiją rekord w gromadzeniu żywności. Dla każdej biednej osoby starczy pożywienia na czas świąt. Gdy tak rozmyślał, do jego uszu doszły szepty z kuchni. Andrzej nie lubił podsłuchiwać, ale  jego podświadomość kazała mu to zrobić. Po cichu podszedł  do drzwi kuchennych.

-To jak bracie, na święta będziemy już w Warszawie? – szeptał zadowolony Dawid.

-Oczywiście, że tak. To nasze spełnienie marzeń, prawda braciszku? – odparł Olek.

-Prawda, nawet nie wiesz jaki jestem zadowolony – rzekł Dawid.

-Matka i Andrzej będą musieli poradzić sobie sami, ale jestem przekonany, że dadzą sobie radę – szepnął z satysfakcją Olek.

-Na pewno, w końcu i tak musimy kiedyś stąd wyjechać – odrzekł brat.

Tego Andrzej już nie wytrzymał. Wszedł do kuchni, a jego bracia nagle osłupieli. Zrozumieli, że brat słyszał ich rozmowę.

-Co ty tutaj robisz?! – krzyknął oburzony Olek.

-Miałeś być na zbiórce żywności – odrzekł Dawid.

-Byłem, ale wróciłem dziś szybciej niż zwykle – odparł spokojnie Andrzej i wyszedł z domu bez słowa więcej.

Chłopiec musiał ochłonąć. Jeszcze nie bardzo dowierzał, że Dawid i Olek chcą zostawić jego i matkę. Nie zamierzał jej o tym powiedzieć, ponieważ załamałaby się tą wiadomością. W oczach miał łzy, smutek ogarnął jego serce. Później owa rozpacz przerodziła się w zdenerwowanie, a nawet frustrację. Andrzej nigdy nie okazywał wzburzenia, a ta sytuacja zmusiła go do tego, aby po raz pierwszy doświadczył tej emocji. Wcześniej nie znał tego uczucia. Poszedł jeszcze raz na zbiórkę, gdyż musiał zrobić coś dobrego, by zagłuszyć gniew. Rozmowa z biednymi osobami zawsze dawała mu radość. Tak było i teraz. Po godzinie owocnych rozmów, chłopiec wrócił do domu. Andrzej nie potrafił spojrzeć w oczy braciom. Skrzywdzili jego, a za chwilę skrzywdzą ich mamę. To  bolało go najbardziej.

      Nastąpił ranek, mama jak zawsze zawołała synów na śniadanie. Andrzej zjadł posiłek jako pierwszy i dziś wcześniej niż zwykle wyszedł do schroniska, w którym pracował. Czuł, że potrzebuje nagłego kontaktu z zwierzętami. Po kilku minutach mama zorientowała się, że nie ma Olka i Dawida. Andrzej wiedział gdzie są. Po powrocie do domu zdobył się na odwagę i opowiedział matce podsłuchaną rozmowę braci. Tak jak przypuszczał, kobieta była tym wszystkim wstrząśnięta. Nie chciała jeść, pić, a jej dni polegały na ciągłym leżeniu w łóżku. Andrzeja bolało serce, gdy to widział, ale pozwolił matce przeżyć ból rozczarowania i odrzucenia. Po miesiącu mama zaczęła normalnie funkcjonować. Życie wracało powoli do normy. Cała wieś dowiedziała się o zniknięciu bliźniaków. Mieszkańcy współczuli, ale także pomagali Andrzejowi i jego matce. Dzięki tej pomocy kobieta powoli przestawała tak mocno cierpieć, a także doszła do wniosku, iż jej synowie dokonali swojego wyboru, a każdy ma do tego prawo. Jedynie szkoda, że zrobili to w taki sposób. Kobieta nie dziwiła się, że chłopcy nie zaproponowali Andrzejowi, żeby do nich dołączył. No tak, żaden dobry człowiek nie jest im potrzebny, oni kochają tylko siebie i swoje pieniądze. Następne miesiące w życiu rodziny przebiegały spokojnie aż do pewnego poranka. Gdy Andrzej czytał gazetę dostrzegł pewną intrygującą informację : ”Wczoraj wieczorem doszło do groźnego wypadku, ucierpieli dwaj bracia bliźniacy z podwarszawskiej wsi, ich stan jest bardzo ciężki, ponieważ są w śpiączce…”. Chłopiec nie doczytał do końca, przeczuwał, że chodzi o Olka i Dawida. Mężczyzna pokazał fragment tekstu mamie. Dla nich obojga był to szok. Zabrali najpotrzebniejsze rzeczy i pojechali do Warszawy. Gdy trafili do szpitala, mama wciąż płakała. Z Andrzejem nie było lepiej. Rodzina weszła do sali szpitalnej i zobaczyła Olka i Dawida. Wyglądali, jakby nie żyli. Leżeli nieprzytomni, podpięci byli do respiratorów . Ich stan był jeszcze gorszy niż Andrzej sobie wyobrażał. Mijały noce i dnie, a mama i jej syn codziennie odwiedzali chłopców: dbali o nich, a także opowiadali im co dzieje się we wsi. Wierzyli, że jeszcze się obudzą. Codziennie modlili się za nich. Może to dzięki tej modlitwie Olek i Dawid wybudzili się ze śpiączki. Nikt tego nie wie. Jednakże chłopcy po długim pobycie w szpitalu wrócili do domu z Andrzejem i mamą, którzy pomagali im w rehabilitacji i stopniowym powrocie do zdrowia.

     Od tego czasu minął rok. Bliźniacy bardzo się zmienili, stali się życzliwsi i sympatyczniejsi. Wypadek choć tak  tragiczny, wiele ich nauczył. Zrozumieli, że żyją jedynie dzięki pomocy matki i brata, od których niedawno uciekli w pośpiechu i z którymi do wypadku nie utrzymywali kontaktu. Dziękują Bogu, że serce matki i braterska miłość ocaliła im nie tylko życie, ale także pokazała nowy, lepszy sposób egzystowania. Najważniejsze, że zorientowali się, iż należy szanować wszystkich, bez względu na ich stan majątkowy oraz doceniać to co się ma, bo nie wiadomo kiedy można ten stan rzeczy stracić. Mama i Andrzej wybaczyli im. Dziś wszyscy  razem szykują się do kolejnych świąt, które zdecydowanie będą  znacznie radośniejsze od tych zeszłorocznych. Rodzina zaczęła coraz mocniej wspierać się wzajemnie. Bliźniacy dojeżdżają do stolicy codziennie, aby z dużym wysiłkiem pracować na rodzinne wydatki, a w wolnym czasie chętnie pomagają Andrzejowi i schorowanej matce. Często wraz z Andrzejem udzielają się charytatywnie,  chcąc w ten sposób podziękować losowi za drugą szansę jaką im dał. Tą postawą zapracowali na szacunek wśród mieszkańców wsi oraz na dumę swojej matki. Kiedy chłopcy widzą te uczucia w matczynych oczach rozumieją czemu Andrzej tak bardzo starał się uszczęśliwić rodzicielkę. Przed wypadkiem brat był dla nich tylko dziwakiem, który pomagał biedakom. Jednakże braterska miłość okazała się również braterską pomocą, bez której życie rodzeństwa byłoby bezwartościowe. Niestety ich droga do zrozumienia tej kwestii była bardzo długa i obfitowała w ogromne nieszczęście. Z tej historii wypływa prosty morał : „Dobro czynione drugiemu świadczy o naszym człowieczeństwie, a nie fakt, iż rodzimy się w ludzkiej skórze”. Szlachetne uczynki czynią z nas ludzi – dobrych ludzi, a że dobro zawsze do nas powraca przekonali się na własnej skórze bohaterowie mojego opowiadania. Niech ich historia będzie dla niektórych przestrogą, a dla innych wzorem do naśladowania.

Nauczmy się nie tylko brać, ale też dawać, bo nigdy nie wiemy, kiedy to my będziemy potrzebowali pomocy.

Izabela Wiater, klasa 3a

 

 

Zdalne nauczanie Hani

Hania wstała raniusieńko,
I rusza się wolniusieńko.
Buzię wodą orzeźwiła,
I się mocno zamyśliła.
***
A niedawno jeszcze spała.
Wstać nie chciała i ziewała.
Tata budzi, mama woła:
Wstawaj córciu, bo dziś szkoła.
***
Choć do kuchni, zjedz śniadanie.
Tosty stygną- prosi Hanię.
A tu mina jeszcze sroga.
Dziecko widzi wokół wroga?!
***
Nagle, patrzcie drogie dzieci..?
Hania już po schodach leci.
Jedną ręką się ubiera,
Drugą ręką książki zbiera.
***
Bardzo sprawnie je śniadanie,
Bo ma zdalne nauczanie.
Potem siada przy stoliku,
W ulubionym saloniku.
***
Już komputer swój otwiera,
I do zooma się zabiera.
I choć mina wciąż nietęga,
Po myszkę stanowczo sięga!
***
Lecz gdy ekran się odsłoni,
Wprawnym ruchem małej dłoni.
Gdy „dzień dobry” powie pani,
To się zmienia buzia Hani.
***
Jest już cała uśmiechnięta.
Miła, grzeczna, wniebowzięta.
Mnoży, dzieli, odejmuje,
I dodaje, i sumuje.
***

Czyta, pisze, opowiada.
Na pytania odpowiada.
Z panią mądrze dyskutuje.
Z pasją sprytnie coś rysuje.
***
Obok siedzi Lola –kotek.
Taki rudy, mały trzpiotek.
Patrzy bystro, wprost na Hanię,
I to zdalne nauczanie!?
***
Leci lekcja, kotek mruczy,
A Hania się pilnie uczy!
Bo rozumie to przesłanie,
Czym jest wiedzy zdobywanie!
***
A jak lekcje się zakończą,
Hania z Alą znów się łączą.
I na luzie wciąż plotkują,
Bo tak się też relaksują!
***
A po lekcjach się żegnamy,
Więc komputer zamykamy!
Każdy bierze swe saneczki,
I dla zdrowia-na góreczki.
***
Trzeba umysł swój odświeżyć.
I w moc sportu też uwierzyć.
Aby znowu, jutro z rana,
Siłę mieć do nauczania!

Anna Niedźwiedź

Wierszyki

Oblicze

Idę, stąpam mocno – staje
rozglądam się, widzę oblicze,
jadą właśnie tramwaje
ja właśnie milczę.

 

Dojrzewanie.

A co jeśli w życiu miłości nie będzie?
Co jeśli świat złem przesycony?
Nie, na pewno jestem w błędzie.
Buzują we mnie hormony.

 

Ciemność

Budzę się rano,
ciemność..
w głowie, za oknem.

Ciemność za oknem zniknie.
W głowie? Niekoniecznie.

Julia Karbarz, klasa 3a