Jak tam na obozie naukowym?

Po kilku godzinach jazdy, emocjonujących wyścigach kierowcy autobusu z koparką i długim postoju nareszcie naszym oczom ukazał się znak – PSZCZELINIEC.

To był powrót dla części z nas do korzeni. Tu bowiem po raz pierwszy zawiązywały się przyjaźnie klasowe, tu uczyliśmy się swoich imion i niepewnie spoglądaliśmy na następne 3 lata naszego życia. Byliśmy już w liceum.

Te 2 lata (dwa, gdyż teraz właśnie zaczął się trzeci rok licealnej „przygody”) przeminęły w mgnieniu oka na intensywnej nauce, nawiązywaniu bliższych znajomości i przeżywaniu tej osławionej „młodości”.

A teraz staliśmy tam, przed ośrodkiem, ściskając walizki – co poniektórzy plecaki – i godziliśmy się z myślą, że to początek końca naszej przygody z Hetmanem. Z tego miejsca widać już było metę.

Uczucie nieustannie zbliżającej się matury utwierdziło nas zakwaterowanie w pokojach pensjonatu, nie w domkach. Przypominaliśmy sobie, jak nasi znajomi też nocowali tu dwa lata temu, gdy my przybyliśmy na obóz integracyjny.

Teraz to byliśmy my – nowi maturzyści.

Nowe obowiązki i wymagania naświetlane przez nauczycieli, podczas lekcji rozszerzeniowych, coraz jaśniej kreśliły wyobrażenia o tym roku w naszych umysłach, a wraz ze świadomością przychodziły wątpliwości i nadzieje.

To nasz czas. Czas, który możemy wykorzystać, czas, który należy do nas. Jest nasz własny. Decydujemy, na co go poświęcimy. Decydujemy o swojej przyszłości. Wybieramy studia, zawody.

Ale w tej całej odpowiedzialności nadal jesteśmy młodymi ludźmi, którzy szukają własnej tożsamości. Którzy po prostu chcą jeszcze szaleć. (Julia Konefał 3a)