Zbrodnicze trio, czyli kulisy pewnej lekcji on-line

Klasie trzeciej „a”

„Zabijaj swoich ulubieńców!” – radzi klasyk od kształcenia nienagannego literackiego stylu. Pisz tekst i odkładaj go. Jesteś już z niego zadowolony? To pora, by go spalić i… zacząć od nowa. „Okrutne.” – powiesz. Cóż, świat bywa brutalny…

Ten tekst zaczął się pisać (Tak, tak: „zaczął się pisać”, bo mój udział w jego powstawaniu początkowo był niewielki)… w lutym. W międzyczasie kilkakrotnie został „zabity” i przeszedł oczyszczającą próbę ognia, a potem odradzał się jak Feniks z popiołów. O ile się nie mylę, jego początki sięgają pewnej lekcji w klasie trzeciej „a”, gdy w przerwie między  zajęciami na Zoomie rzucił mi się w oczy facebookowy nagłówek z kroniki kryminalnej jednej z regionalnych gazet: „Wszedł do mieszkania i zjadł koledze obiad. Policja interweniowała”.

– O, matko! – jęknęłam. – Taki bezczelny rozbój w biały dzień. I to w zwykle sennym Tarnobrzegu!

Zdziwienie błyskawicznie ustąpiło miejsca trwodze. Ta wprost z serca popłynęła gorącą strużką wzdłuż kręgosłupa. Niepokojąca myśl odebrała mi resztki spokoju:

– Rety, czy mój obiad nie jest dziś zagrożony?!!! Ja tu plotę coś o Mickiewiczu, Wyspiańskim, obmyślam świat z Szymborską, a może mój schabowy z ziemniakami i surówką jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Ja on-line, a tam, w realu, grasuje niebezpieczny włamywacz-schabowszczakożerca!

Po chwilowym ataku paniki powrócił rozsadek. Zaczęłam działać chłodno i metodycznie. Drzwi wejściowe – są na miejscu! Zamek – w porządku. Miecz chiński – ostry, pod ręką. Uff. Jestem bezpieczna. Tylko ten dziwny swąd…

– Czyżby wróg chciał wykurzyć mnie ogniem? – mruknęłam. – Dlaczego mój obiad jest zagrożony? Nie mógłby zniknąć schabowy sąsiada?

Mordercze praktyki nad stylem widocznie pozbawiły mnie resztek empatii, a naturę „zaprawioną mlekiem dobroci” zatruły goryczą, bo w desperacji gotowa byłam niczym bohater słynnej powieści, Winston Smith, prosić:

– Zróbcie to… (np. Nowakowi z trzeciego piętra), nie mnie!

Swąd spalenizny w okolicy drzwi wejściowych stawał się coraz intensywniejszy, a lekki dym zasnuł korytarz.

– To koniec: Schabowszczakożerca ante portas!

Kiedy zobaczyłam maleńkie języki ognia na boazerii, wiedziałam, że nie sprzedam skóry tanio. O, nie!

– Na boazerii? – odezwał się mój głos wewnętrzny. – Dlaczego plonie wnętrze mojego mieszkania, a nie drzwi wejściowe? Rety, to nie włamywacz-schabowszczakożerca, ale instalacja elektryczna! Drobiazg. Z tym zagrożeniem jakoś sobie poradzę…

– Proszę Pani, czy twierdzę Makbeta wzięto ogniem? – Dźwięczny głos obok uprzytomnił mi, gdzie byłam.

Pożar ugaszony. Wracam tam, gdzie bezpiecznie. Wracam do literatury.

 

PS

Wypada tylko wyjaśnić, skąd tytułowe „Zbrodnicze trio”. Jak w piosence: „Było nas trzech/ W każdym z nas inna krew…”. Zaczęło się ode mnie – mordercy stylu. Drugi był równie realny typ: włamywacz-schabowszczakożerca. Trzeci: Jan bez Nogi. Tyle że zamach na Jana bez Nogi w Sandomierzu to już zupełnie inna historia… Może kiedyś ją Wam opowiem. (rd)

 

Tarnobrzeg. Wszedł przez otwarte drzwi i zjadł koledze obiad. Wezwano policję