Gdy dziewczyna piłkę kopie…

W upalny, lipcowy poranek, kiedy większość z Was już obmyślała wakacyjne atrakcje, w przyjemnym cieniu szkolnej altany miałam okazję spotkać się i porozmawiać z ciekawą postacią naszego hetmańskiego środowiska.

Natalia Kmuk – od nowego roku szkolnego uczennica już klasy 2a, finalistka Ogólnopolskiej Olimpiady Praktycznej „Zwolnieni z Teorii” oraz szefowa zespołu zdobywców Brązowego Wilka i – co najważniejsze: piłkarka. Jeśli chcecie dowiedzieć się, co się dzieje, gdy dziewczyna piłkę kopie, zapraszamy do przeczytania wywiadu.

 

Na piłce nożnej znają się oczywiście wszyscy Polacy. Gdy zaczynają się dyskusje na jej temat, łatwo o rodzinne czy sąsiedzkie konflikty. Piłkarze są bożyszczami tłumów, a jednocześnie stają się obiektem drwin i hejtu. No właśnie: piłkarze. To męska dyscyplina sportu. Kiedy mówi się o damskim kopaniu piłki, od razu budzi to żarciki, szyderstwa, politowanie… Skąd u dziewczyny zainteresowanie piłka nożną? I wreszcie: Skąd pomysł, by ją kopać?

Wszystko zaczęło się od pewnych wakacji, które spędziłam u krewnych. Mój kuzyn grał wówczas w Motorze Lublin. To wtedy, obserwując jego sportowe poczynania, przekonałam się, jaką siłą może być drużyna. Zobaczyłam nie pojedynczych zawodników biegających za piłką, ale zespół, który potrafi się zjednoczyć w dążeniu do wspólnego celu. Te niezwykłe relacje pojawiające się w drużynie urzekły mnie. Chciałam poznać bliżej ten sport, sprawdzić, na czym polega jego siła przyciągania. Miałam wtedy jakieś 8 lat. Myślę, że takie były początki mojej fascynacji piłką nożną. Oczywiście ogromną rolę odegrała również atmosfera mojego domu, zwłaszcza pasje piłkarskie taty.

Jak zareagowali najbliżsi na Twoje hobby?

Rodzice nie widzieli przeciwskazań do uprawiania przeze mnie tego sportu. Zwłaszcza tato bardzo mnie wspierał i bardzo mi kibicował. Jednak mama, jak to każda mama,  chciała mieć córeczkę-księżniczkę w ślicznych różowych sukieneczkach (śmiech). Trudno jej było początkowo zaakceptować fakt, że gram w piłkę nożną i to jeszcze w męskiej drużynie! Mama najbardziej bała się, że coś mi się stanie, że nabawię się jakiejś kontuzji. Tato stał za mną murem! Rodzice ostatecznie skapitulowali, gdy zobaczyli, ile radości czerpię z „kopania”. Nieprzejednani pozostali chyba tylko dziadkowie, ze zdziwieniem obserwujący zachowanie wnuczki…

Czy pamiętasz pierwszy trening?

Tak. Zaprowadził mnie na niego tata. Cały trening przesiedział ze mną i obserwował, czy wszystko jest w porządku.

Ile miałaś wtedy lat?

To była pierwsza klasa podstawówki, ale trenowanie na poważnie zaczęłam dużo później, bo w klasie piątej szkoły podstawowej.

Jeśli podobał Ci się pamiętny mecz Motoru Lublin z Twoim kuzynem w roli głównej, dlaczego zwlekałaś te kilka lat, by realizować swoje marzenie?

Początkowo bałam się reakcji kolegów z klasy. Nie miałam pojęcia, jak zareagują na moje pojawienie się w zespole. Czy mnie zaakceptują? Nie wiedziałam także, na jaki klub się zdecydować.

I jaką decyzję podjęłaś co do klubowych barw?

Wybrałam Akademię Piłkarską „Piłkarskie Nadzieje” z siedzibą w Mielcu. Teraz ten klub współpracuje ze Stalą Mielec.

Jak wspomniałaś, byłaś jedyną dziewczyną w gronie chłopaków. Starszych od Ciebie czy w podobnym wieku?

W podobnym wieku i młodszych. Regulamin PZPN wymaga, by stwarzać odpowiednie warunki trenującym dziewczętom, dać im równe szanse rywalizacji i fizycznego rozwoju w porównaniu z chłopcami z tej samej drużyny.

Czy jest w Mielcu lub okolicy drużyna kobieca piłki nożnej?

Taki zespół jest dopiero w Kolbuszowej, tamtejsza drużyna gra nawet w Lidze.

Okazuje się, że kobiece drużyny piłki nożnej to nie jest żadne novum w Polsce. Istnieje około 300 zespołów, które walczą co roku o Puchar Polski, zmagają się w ligowych rozgrywkach. Najzdolniejsze polskie zawodniczki mają szansę trafić do najlepszych kobiecych drużyn na świecie… Niesamowite, że tak dynamicznie rozwija się ta dyscyplina sportu!

Zgadza się. Jest jednak kilka problemów, z jakimi boryka się żeńska piłka nożna. Po pierwsze – nie jest tak popularna jak męska, więc niedofinansowana. Po drugie – rozwija się przede wszystkim w dużych ośrodkach miejskich. Tam, gdzie istnieją już kluby piłkarskie z dużymi tradycjami, np. Legia czy Lech. Wtedy przy męskiej drużynie powstaje żeńska.

Kobiety potrafią naprawdę bardzo dobrze grać w piłkę i pod względem umiejętności mogłaby rywalizować z niejednym piłkarzem. Na przykład Katarzyna Kiedrzynek, z najsłynniejszego francuskiego klubu Paris Saint Germain, jako bramkarka powołana została do pierwszego składu w wielu Mistrzostwach Europy. W paryskim Saint Germain kobiety grają na bardzo wysokim poziomie, dlatego wielkim zaszczytem jest dostać się do tej Akademii. Podobnym wyróżnieniem jest transfer do legendarnego zespołu Wilczyc (Wolfsburg)

Kiedy (przygotowując się do wywiadu) rozmawiałam ze znajomymi na Twój temat, zadałam pytanie: „Czego chcielibyście się dowiedzieć od dziewczyny, która kopie piłkę?”, mężczyźni chcieli wiedzieć, czy po meczu była wymiana koszulek, a kobiety zainteresowane były, czy mogłaś mieć długie i pomalowane paznokcie oraz jaką nosiłaś fryzurę.

(Śmiech) Nieustannie ludzie mnie o to pytają. Wymiany koszulek nie było. Najczęściej na mecz jechałam już ubrana w strój w barwach klubowych. Jeśli chodzi o włosy i paznokcie, to podczas gry muszę dbać o bezpieczeństwo swoje i innych graczy. Włosy muszą więc być spięte, a paznokcie – krótkie.

A teraz trochę poważniej. Co w tym sporcie sprawia Ci największą radość? Co ma dla Ciebie największą wartość? Jest przecież wiele gier zespołowych, ja np. kocham siatkówkę. Nie rozumiem piłki nożnej, czasami kibicuję dla przyjemności bycia z innymi, ale to nie jest dyscyplina sportu, która by mnie uwiodła.

Dla mnie to piękny sport. Piłka wspaniale potrafi odstresować człowieka. I nie chodzi tu o „wyżycie” się na innych zawodnikach. Jak wchodzi się na boisko, trzeba radzić sobie ze stresem, z różnymi emocjami. To bardzo ważna umiejętność w życiu „poza stadionem”. Nadzwyczajną wartość mają dla mnie relacje zbudowane na boisku – one naprawdę potrafią wiele przetrwać. Porusza mnie idea wspólnego dążenia drużyny do celu.

Powoli w naszej rozmowie zarysowuje się Twój świat wartości. Wspomniałaś, że ważne dla Ciebie są relacje w grupie, więzi łączące ludzi, zapał, energia, działanie… Jasne staje się dla mnie, dlaczego w tym pandemicznym roku zaangażowałaś się w stworzenie zespołu i wspólną realizację projektu społecznego w ramach Olimpiady Praktycznej „Zwolnieni z Teorii”…

Jak we wrześniu minionego roku pojawiłam się w murach „Hetmana”, byłam trochę zagubiona, ponieważ nikogo nie znałam. Nikt z mojej miejscowości nie uczęszczał tu do szkoły. Jednak wyjazd na obóz integracyjny klas pierwszych pozwolił mi poznać rówieśników oraz nauczycieli i poczuć już na starcie, czym jest ta szkoła. Wtedy wiedziałam, że tu będę mogła rozwinąć skrzydła i działać. I wtedy usłyszałam o „Zwolnionych z Teorii” – wraz z poznanymi przyjaciółmi zaangażowaliśmy się w realizację projektu. Tu też – jak w piłce nożnej – ważne jest wspólne dążenie do realizacji jednego celu. I tak udało się zrobić coś ważnego dla najbliższego otoczenia, a przy okazji zdobyć nowe umiejętności i wywalczyć piękne trofeum – Brązowego Wilka.

Gratuluję sukcesu w „Zwolnionych” i dodam tylko, że byłaś szefową grupy projektowej. Myślę, że czytelnicy chcieliby wiedzieć, a ta informacja w naszej rozmowie jeszcze nie padła, na jakiej pozycji grałaś w drużynie piłkarskiej?

Na prawym skrzydle. To jest pozycja, kiedy zawodnik gra przy prawej linii bocznej. Wymaga ona  dobrej kondycji. Trzeba dużo biegać, żeby cofać się do obrony,  a zarazem móc biec naprzód, gdy piłka jest w grze i gdy można  strzelić bramkę. Ważny jest dobry drybling, zrobienie miejsca w obronie, by piłki nie stracić. To trudna pozycja.

Czy udało Ci się strzelić bramkę?

Oczywiście, było wiele takich sytuacji. Nie pamiętam dokładnie ile, ale szczególnie zapadł mi w pamięć mielecki turniej z drużyną z Chorzelowa. Mecz był trudny, brutalny, padło wiele kartek. Gdy otrzymałam piłkę przy obronie, udało mi się „kiwnać” kilku zawodników i strzeliłam  bramkę.

Co wtedy czułaś?

To była fala różnych emocji. Na pewno szczęście, a także wiara, że chce się to robić dalej. Można przecież trenować wiele i dużo z siebie dawać, ale przychodzą momenty zwątpienia i myśli: „Może nie dam rady, może jestem za słaba”. Tak naprawdę nigdy nie jest się „za słabym”. Jeśli nawet tak się człowiek czuje, to zawsze trzeba iść na trening, nie można odpuszczać. Trzeba dawać z siebie wiele. A potem przychodzi taka chwila, gdy strzela się bramkę i momenty zwątpienia idą w niepamięć.

Co uznałabyś za swój największy sportowy sukces, a co stanowiło sportowy problem?

Sukcesem było dla mnie to, że dałam radę. Podołałam. Przecież nie lada wyzwaniem było zaczynać od zera i dorównać chłopakom, by potem mieć satysfakcję, gdy trener wystawił mnie na mecz w pierwszym składzie. Oczywiście wymiernym sukcesem stały się również trofea sportowe, wysokie lokaty czy wygrane z bardzo dobrymi drużynami.

Największym problemem było na początku przełamanie stereotypów, wejście w męski, już zgrany zespół i zyskanie jego akceptacji. Trudne stało się na początku również przekonanie do siebie trenera, że dam radę, podołam wyzwaniu.

Poza tym problemem było łączenie nauki w szkole z treningami (te odbywały się trzy razy w tygodniu) i częstymi meczami. Nauczyłam się jednak dobrej organizacji pracy i planowania czasu wolnego oraz samodyscypliny.

Wśród problemów wymieniłabym także kontuzje kolana (obecna praktycznie na długi czas wykluczyła mnie z gry). Cieszę się jednak, że zawiązane w drużynie przyjaźnie przetrwały. Koledzy wspierali mnie, gdy wybierałam szkołę w innym mieście i wciąż czuję ich wsparcie, gdy borykam się ze zdrowotnymi kłopotami. Zresztą – często mimo chorej nogi jeżdżę na treningi, by chociaż popatrzeć i podopingować przyjaciół.

Pięknie mówiłaś o relacjach w zespole, o tym czego nauczyłaś się dzięki uprawianiu sportu. Czy masz swoich sportowych idoli? Kogo podziwiasz? Jakiej drużynie kibicujesz?

Podziwiam wszystkich piłkarzy, bo wiem, jak wielkiego wysiłku i poświęcenia wymaga zawodowe uprawianie sportu. Podziwiam determinację piłkarzy, np. w ich drodze do wielkich klubów, takich jak: Borussia, Real Madryt, Barcelona. To nie jest sport pewny. W każdej chwili może zdarzyć się kontuzja i  zniszczyć wszystko.

Wśród klubów kibicuję Bayernowi Monachium, gdzie gra Robert Lewandowski. Bardzo lubię także Real Madryt, a jednym z moich idoli jest Cristiano Ronaldo. Dwa lata temu miałam przyjemność odwiedzić jego muzeum na Maderze i rodzinne miasto. Jednym ze skarbów, jakie posiadam w domowej kolekcji, jest piłka z autografem „boskiego Cristiano”. Gdy patrzę na ten przedmiot, czuję radość. Wiem wtedy, że chcę grać i to mnie uskrzydla.

Z polskich piłkarzy wiele zawdzięczam Jakubowi Błaszczykowskiemu. Jego historia, jego postawa życiowa i miłość do piłki są dla mnie niezmiernie inspirujące. Właśnie kończę czytanie autobiografii Błaszczykowskiego („Kuba” Błaszczykowski, Domagalik, Wydawnictwo Buchmann) i polecam wszystkim sięgnięcie po tę książkę. Młodym ludziom brakuje często pozytywnych wzorców, od Kuby można wiele się nauczyć, np. jak powstać po życiowych klęskach i „iść za marzeniami”. Dla mnie to nie tylko piłkarz, ale przede wszystkim OSOBA.

Wydaje mi się bardzo ważne to, co mówisz, ponieważ dzisiaj gros kibiców, rozczarowanych brakiem sukcesu reprezentacji w najważniejszych rozgrywkach, hejtuje i zaczyna zwracać uwagę w komentarzach w sieci na „brudną piłkę”, olbrzymie pieniądze, które przechodzą przez kluby, różne afery. Złośliwie wtedy mówią, że piłkarzom „nie chce się grać”.

Tu różnie bywa. Dobrze mieć świadomość, że często piłkarze nie grają, bo mają kontuzje. Są tylko ludźmi, więc zdarza im się popełniać błędy. Błaszczykowski spotkał się z takim hejtem po Euro 2016, po ćwierćfinale z Portugalią. Przy wyniku 1:1 rozstrzygające miały być rzuty karne. Kuba Błaszczykowski wtedy nie trafił. Strzelał jako piąty zawodnik. Co wtedy czuł? Czytam jego biografię i wiem, że bardzo był rozczarowany, nie wytrzymał napięcia, nie udźwignął ciężaru. Mimo tego podziwiam go. Nie patrzę na niego przez pryzmat jednego błędu. To się może zdarzyć każdemu. Tak jak na tegorocznym Euro bramkarzowi, Wojciechowi Szczęsnemu, zdarzył się „nieszczęsny” gol.

Pytanie o to, czy oglądałaś Euro 2021 jest pytaniem banalnym. Oglądałaś. I to w Szkolnej Strefie Kibica…

Tak nie mogłam opuścić takiego wydarzenia. Wspaniale kibicowało się u boku kolegów i koleżanek, nauczycieli czy samego Pana Dyrektora szkoły! Wielu myśli, że to jest tylko szkoła „naukowa”, nie wiedzą, jak się mylą. Bo oprócz wysokiego poziomu nauczania i sukcesów olimpijskich tu bardzo wiele się dzieje. Organizowane są dni tematyczne czy takie spontaniczne wydarzenia, jak Strefa Kibica. To absolutna zaleta szkoły.

Jesteś już pełnoprawną HETMANIACZKĄ, taką z rocznym stażem w murach szkolnych. Dlaczego zdecydowałaś się na naukę daleko od domu? Co zadecydowało, że wybrałaś „Hetmana”?

Ze względu na moją piłkarską pasję doświadczyłam wielu nieprzyjemnych sytuacji. Wiedziałam, że nie jest mi po drodze z ludźmi, którzy w relacjach z otoczeniem zniżają się do hejtu. Znalazłam w sobie siłę i odwagę do zmiany środowiska. „Hetman” oferował mi ciekawą przygodę naukową, poza tym tutaj mogłam wybrać swój indywidualny profil kształcenia, czego nie oferowały inne szkoły. Mogłam połączyć bardzo wiele przedmiotów, które chciałam rozszerzać. Wiele osób polecało mi tę szkołę. Moim odkryciem było to, jak bardzo dużo się dzieje w „Hetmanie”, a działanie i zmiana to jest mój żywioł!

Chciałabym jeszcze zapytać o przyszłość. Wiem, że myślisz o dziennikarstwie sportowym. Dziennikarz ma trudną rolę do spełnienia. Musi np. podgrzać emocje, gdy zwycięstwo jest w zasięgu ręki. Jednak ma jeszcze trudniejsze zadanie, kiedy „nasi” przegrywają, a u widza pojawia się gorycz porażki: „I znowu się nie udało”. Spróbuj się postawić w takiej roli dziennikarza, który fetuje wielki sukces i pociesza w chwili klęski.

U mnie byłyby z pewnością w takiej sytuacji skrajne emocje. Nie wstydziłabym się ich i nie uznałabym ich za „nieprofesjonalne”. Podczas porażki starałabym się pocieszyć, nie chciałabym „dobijać”  drużyny. Nie o to przecież w sporcie chodzi. Nikt nie chciałby słuchać komentatora, który obrzuca błotem sportowców. Jednak uważam, że nie można też zakłamywać rzeczywistości.  Widz oczekuje od dziennikarza prawdy i rzetelności.

No dobrze. Dziennikarstwo to jeszcze odległe marzenie zawodowe. Jakieś bliższe plany na przyszłość, zanim wejdziesz w dorosłość?

Razem z tatą jesteśmy fanami Formuły 1. Wspólnie kibicujemy  Robertowi Kubicy, który od 2020 jest kierowcą rezerwowym i rozwojowym zespołu Alfa Romeo Racing. Gdy tylko jest okazja, oglądamy wyścigi. Bardzo chciałabym wybrać się z tatą na prawdziwy wyścig Formuły 1.

Mam nadzieję, że dla lepszego efektu nie zasiądziesz za kółkiem Formuły 1?!(śmiech)

(śmiech) Chyba nie! Jednak to też jest fascynujący sport, w którym się walczy o setne sekundy. Weźmy pod uwagę pitstopy – jeśli bolid pozostanie tam 4 sekundy, to już dużo. To niewyobrażalne, jak tak szybko można pozmieniać np. skrzydło, opony.

To ciekawe, że w Formule 1 widzimy tylko zawodnika-kierowcę mknącego po torze i zamkniętego w kruchym pudełku samochodu. Analizujemy po wyścigu jego miejsce w tabeli. Natomiast rzadko zwracamy uwagę, że na sukces kierowcy pracuje cały sztab anonimowych ludzi.

I znów wracamy do Twojej fascynacji pracą zespołową i wspólnym dążeniem do celu. Ładnie nam się ten wywiad domyka… To może jakaś maksyma na dobry finał?

To właśnie tu, w „Hetmanie”, na lekcjach usłyszałam porażająco prostą, ale jakże celną myśl: „Lepiej coś robić, niż nie robić nic”. I tego się trzymam.

Dziękuję za rozmowę.

      Wywiad przeprowadziła: Renata Dąbrowska